Kupiłem "Święty Spokój" od Jakóbiaka. Po 30 godzinach kursu bliżej mi do choleryka: "Gdybyś był świadomy, to byś nie cierpiał"
Łukasz Jakóbiak, który zasłynął "wizualizacją" programu Ellen DeGeneres, jeszcze w czasie pandemii doznał "wszechogarniającej miłości" i od tamtej pory sprzedawał kursy, które mają odmienić życie. Ja zamówiłem od niego "Święty Spokój" (na przecenie), ale... coś poszło nie tak. Po 30 godzinach kursu byłem od spokoju dalej niż przed startem.
Oto #HIT2024. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
O Łukaszu Jakóbiaku zrobiło się głośno w 2012 roku, kiedy podbił polski internet programem "20m2". Jego kariera nabierała tempa aż do 2017 roku, gdy Łukasz obwieścił swój udział w programie Ellen DeGeneres. Okazało się jednak, że była to jedynie "wizualizacja", czyli po prostu ściema, która jednocześnie stała się gwoździem do medialnej trumny.
W 2020 roku Jakóbiak oficjalnie zakończył swój program na YouTube i słuch po nim zaginął. Jednak tylko w środowisku celebryckim, bo, jak można wyczytać na jego stronie, 21 marca 2020 roku twórca internetowy "doświadczył wszechogarniającej miłości, która na długo pozostawiła ślad w jego życiu". Pod wpływem owego przeżycia (?) influencer postanowił, że będzie "kierował ludźmi".
"Święty Spokój" z wyprzedaży był naprawdę obiecujący
To właśnie wtedy nastąpiła jego wizerunkowa metamorfoza. Ze spowiednika gwiazd stał się swego rodzaju guru, który zaczął sprzedawać kursy mające odmieniać życie. Jeszcze niedawno u Łukasza można było zapisać się na takie zajęcia jak "Święty Spokój", "Nieprawdopodobne Możliwości" czy "Spotkaj Siebie". Ja zdecydowałem się zweryfikować ten pierwszy. Co miały zapewnić wspomniane warsztaty? Na stronie wymieniono następujące zalety:
Brzmiało to zarówno obiecująco, jak i mistycznie, a październikowa "wyprzedaż" również kusiła, ponieważ kurs został przeceniony z 777 zł na jedyne 129 zł. Był jednak haczyk. Poprzednie edycje, w których, zdaniem pomysłodawcy, uczestniczyły już tysiące osób, były prowadzone na żywo za sprawą wirtualnych spotkań. Natomiast promocja zapowiadająca całkowite zniknięcie internetowej oferty Jakóbiaka obejmowała jedynie dostęp do 14 dwugodzinnych nagrań z minionego cyklu. Ale dlaczego nie miałem zaufać komuś, kto przeszedł "szkolenia, kursy i rozmowy z przewodnikami duchowymi"?
Po zapłaceniu za "Święty Spokój" dostałem link do strony i hasło aktywujące, gdzie do dyspozycji miałem siedem "lekcji" i siedem nagrań z tzw. Q&A (sesja pytań i odpowiedzi). Na wstępie przeraził mnie czas, jaki musiałem poświęcić na kurs, ale skoro Łukasz jest również wziętym coachem, a z informacji na stronie i w mediach społecznościowych wynika, że "Święty Spokój" od lat cieszy się popularnością, to łudziłem się, że rzeczywiście może coś w tym być. Pierwsze spotkanie było naprawdę obiecujące. Jakóbiak nie pojawił się w pióropuszu z kadzidłem i kryształową czaszką, tylko w codziennym stroju, najprawdopodobniej w swoim apartamencie. Na wstępie musiałem musiałem wypowiedzieć deklarację, która jak dla mnie brzmiała trochę "sekciarsko".
Dołączam do kursu z pełną odpowiedzialnością za to, co się wydarzy. Nie mam żadnych oczekiwań, bo wkrótce zrozumiem, że to właśnie one stoją na przeszkodzie poczuciu spokoju, którego szukam. Wydarzy się to, co jest najlepsze w danym momencie - to, na co jestem gotów. Wiem, że mój umysł wiele razy będzie negował to, co usłyszy. Będzie kreował wiele pytań, ale skoro to właśnie umysł zaprowadził mnie do zagubienia, niekoniecznie będę wierzył w to, co mi podpowiada. Moją kartą przetargową wobec umysłu, który będzie powątpiewał w to, co będę słyszał, są świadectwa budzących się ludzi z poprzednich edycji kursu. Wielu z nich zaufało i zaczęło doświadczać wolności. Naszą wspólną intencją nie jest to, aby się naprawiać, ale aby dostrzec swoją boskość, czyli to, kim naprawdę jesteśmy - powtarzałem za Łukaszem.
Powtarzanie banialuk receptą na spokój? "Dobro i zło to iluzja"
Zaczęło się niewinnie, od uniwersalnych frazesów znanych jeszcze greckim filozofom, takich jak: "Większość problemów to iluzja" czy "Dostrzeżenie swojej boskości uwolni nas od zniewolenia". Z czasem jednak skala absurdu rosła coraz bardziej, choć nadal pozostawałem zaangażowany. Jakóbiak swoje "mądrości" sprowadził do metafory stołu, którym jest każdy człowiek i gratów znajdujących się na jego blacie, mających być substytutem myśli. Oszczędzając Wam kilku godzin dywagacji: według prowadzącego musimy nauczyć się egzystować bez myślenia, bo w innym przypadku zatracamy siebie.
Rozluźnij się i patrz na wszystko z pozycji boskości, którą jesteś - tak, jakby miłość miała oczy. We wszystkim i we wszystkich widzisz miłość, bo taka jest prawda. Wszystko nią jest, do momentu, w którym umysł nie zacznie oceniać. W chwili spalania form myślowych, foremek i granic tej wąskiej perspektywy twój umysł przestaje oddzielać cię od całego świata. Przestajesz być oddzieloną od piaskownicy indywidualną formą na wzór foremki, choć nadal zawierasz w sobie swą indywidualność. Jednak przestajesz się z nią utożsamiać, przestajesz być zamknięty w umyśle. Zaczynasz mieć więcej luzu - powiedział prowadzący.
Naiwnie sądziłem, że chodzi po prostu o wyzbycie się skłonności do nadmiernego rozmyślania nad problemami, tzw. martwienia się na zapas. Ale nie, on naprawdę oczekiwał ode mnie, że przestanę myśleć o czymkolwiek. Jak niby miałem tak funkcjonować? Moje zażenowanie sięgnęło zenitu, gdy podczas medytacji Jakóbiak zastrzegł, że mam się temu poddać i koniec – zero logicznych wyjaśnień, tylko obietnica "nirwany", bo podobno to jest kluczem do sukcesu. Twierdził, że ja i mój umysł to dwa różne aspekty. Nadal tego nie rozumiem, mimo że przez kolejne lekcje drążył temat.
Wasz rozum będzie chciał mi udowodnić, że nie mam racji. Będzie podsuwał przykłady, które potencjalnie są nie do obalenia, ale walcząc z tematem, przegracie. Stracicie energię na to, na co umysł traci czas każdego dnia - na podtrzymywanie iluzji, z której przecież należy się wyrwać, a nie być jej niewolnikami - sugerował.
I tak oto kolejne godziny spotkań Łukasz rozpoczynał od dzielenia się swoimi przemyśleniami, po czym wyłączał kamerkę i w akompaniamencie relaksującej muzyki przeprowadzał godzinne medytacje, podczas których przytaczał coraz to kolejne "złote myśli" mające nas przybliżyć do tytułowego świętego spokoju. A oto kilka moich "ulubionych":
Jak będziesz się przyglądać negatywnej myśli, to ona się rozpuści; Bycie świadomym to bycie tu i teraz. Gdybyś był świadomy, to byś nie cierpiał; Spójrz na świat bez umysłu; Nie możesz zobaczyć dżungli, jak patrzysz na drzewo; Jesteśmy boskimi, nieograniczonymi istotami, które ograniczają się myślami; Oczyść kryształowy dom, którym jesteś, z wierzeń i myśli, które nie są twoje. Otwórz okno i przewietrz. Oddając to, co nie twoje, odzyskujesz siebie - tłumaczył kojącym głosem "guru".
Brzmi to kuriozalnie i w innych okolicznościach można by się pośmiać, ale bywały też momenty, w których, moim zdaniem, sposób rozumowania zaczął schodzić na dość niepokojące tory. Bo choć na zarzuty, że zbyt szybko oceniamy lub zbyt często doszukujemy się drugiego dna, jeszcze jestem gotów przystać, to skłonienie mnie do bagatelizowania czegoś, co z definicji jest szkodliwe, od razu zapaliło "czerwoną lampkę", a nawet podniosło ciśnienie.
Tylko żeby umysł nie przyczepiał się do tego, jak wojna czy kradzież może być dobra albo zła. Bo jeżeli Wasz umysł się do tego przyczepi, to stracicie cały insight, co było dużo ważniejsze, bo - umówmy się - tak drastyczne sytuacje w życiu zdarzają się bardzo rzadko. Także nie forsujcie teraz umysłu, bo to przysłoni Wam całe rozpoznanie z kursu - ostrzegał, a ja reagowałem skwaszoną miną.
Jakóbiak usilnie próbuje nas przekonać, że dobro i zło nie istnieją. Mało tego, w jego mniemaniu "nie ma takiego zdarzenia, które nie wyjdzie nam na dobre". A co z ofiarami zbrodni i przemocy? W tej sytuacji również nie zabrakło "błyskotliwych" przykładów.
Bo co, jeżeli pan kradnie pani torebkę na ulicy i większość powie, że to jest złe, ale ta pani ma tak dużą łączność z sercem i cieszy się, że jej pieniądze z torebki komuś pomogą. Bo skoro ją ukradł, to znaczy, że są mu potrzebne; Ten, kto cię skrzywdził, nie zrobił tego celowo. To wynika z jego zagubienia - sugerował.
Kult guru, emocjonalne świadectwa i płacz, czyli jak to jest zawierzyć życie Jakóbiakowi
Jednak najbardziej zatrważające było zaangażowanie kursantów uczestniczących w nagraniach poświęconych Q&A, którzy ślepo podążali za każdą myślą "oświeconego" celebryty. W wielu przypadkach nie były to osoby z przyziemnymi problemami, lecz ludzie mający za sobą ciężkie doświadczenia, takie jak rozwód, zdrada, traumatyczne dzieciństwo czy otarcie się dziecka o śmierć. Z jednej strony trudno się dziwić takim osobom, bo "tonący brzytwy się chwyta", ale ich bezgraniczne zaangażowanie i płacz w trakcie medytacji wydawały mi się niepokojące, zwłaszcza że ja nic nie czułem, a na stronie widnieje formułka o przeciwwskazaniach do kursu. Udziału w nim nie powinny brać m.in. osoby z chorobami psychicznymi, pozostające pod opieką psychiatry lub psychologa, czy przyjmujące leki mające wpływ na stan psychiczny.
Pani Kasia, która uczestniczyła w nagrywanym wcześniej kursie, podczas jednego ze spotkań Q&A wyznała, że bije się z myślami o zostawieniu męża i rozbiciu rodziny, co ewidentnie ciążyło jej na sercu. Choć nie wyznała konkretnych przyczyn swoich rozważań, Łukasz bez zastanowienia zasugerował jej rozstanie, mając na uwadze "dobro dzieci". Uczestniczka po usłyszeniu tych słów przyjęła je niczym wyrok i zaniosła się płaczem. Bo jak zaznaczył mentor na spotkaniu: "Nie zdziwcie się, że wasze relacje zaczną się rozpadać".
Z kolei ci, którzy zadawali trudne pytania dotyczące "mądrości" prowadzącego, byli odsyłani do kolejnych lekcji lub zarzucani serią nielogicznych aluzji, mających stanowić pokrętną odpowiedź. Mimo to rzesza uczestników biorących udział w nagrywaniu materiału pod koniec "Świętego Spokoju" czuła się odmieniona i dzieliła się swoimi "świadectwami" zarówno podczas ostatniego spotkania, jak i w mediach społecznościowych. Co ciekawe, wielu kursantów, w tym także tych przeżywających spotkania najintensywniej, wielokrotnie wracało do Łukasza, czym chwalili się osobiście. Co zatem ze skutecznością? No cóż, nietrudno się dziwić komuś, kto pozornie wierzy, że osiągnął "Święty Spokój", bo prawie 30 godzin powtarzania tych samych banialuk może namieszać w głowie.
Szczerze mówiąc, choć kurs Jakóbiaka na początku wydawał mi się atrakcyjny, pełen emocjonalnych świadectw i obietnic zmiany życia, to gdy dobiegł końca, byłem po prostu zawiedziony. Mimo szczerych chęci, zamiast doznania "Świętego Spokoju", zakończyłem tę przygodę z jeszcze większą irytacją. Nie jest tajemnicą, że wyciszenie się przy kojącej muzyce wpływa na nas pozytywnie, ale to, co Łukasz próbował mi wmówić przy jej akompaniamencie, w żaden sposób nie przybliżało mnie do spokoju. Wręcz przeciwnie, zastanawiałem się tylko, kto się na to nabiera. Niemniej kontynuowałem kurs z nadzieją, że to może ja jestem jakiś oporny. Jednak moment "oświecenia" nie nadszedł. Byłem u szczytu skupienia, a mimo to bombardowano mnie coraz to kolejnymi absurdami. Łącznie zmarnowałem na to ponad dobę w odosobnieniu, a więcej ukojenia zapewniłby mi darmowy spacer po parku.