Na czym polega fenomen Samanthy Jones? "W przeciwieństwie do Carrie była napalonym Nostradamusem"
"Seks w wielkim mieście" nadal pozostaje jednym z najlepszych seriali w historii telewizji, ale upływ czasu nie zawsze jest dla niego łaskawy. Jest jednak jedna bohaterka, która nie zestarzała się ani trochę, ba - wręcz wyprzedzała swoją epokę. Dlaczego to Samantha Jones, a nie Carrie Bradshaw, jest najlepszą postacią tej kultowej serii?
Ktoś powiedział kiedyś, że dorosłość to zrozumienie, że Carrie była najgorszą przyjaciółką spośród całego kwartetu "Seksu w wielkim mieście". Być może nie posunęlibyśmy się z naszym osądem tak daleko, ale prawdą jest, że z perspektywy czasu ciężko patrzeć na Carrie jako wzór do naśladowania. Słodka naiwność i konserwatyzm Charlotte z kolei nie jest dla wszystkich, a cyniczna Miranda wysuwała się na prowadzenie i obudziła nawet ruch "Wszyscy powinniśmy być Mirandą", ale ten został szybko obalony wraz z kontynuacją "I tak po prostu", gdzie dokonano rytualnego wręcz mordu na jej postaci. Ostała nam się Samantha Jones, ale korona dla niej nie jest żadną nagrodą pocieszenia. To nie tylko ikona feminizmu, seksualna pionierka i silna kobieta, ale i przyjaciółka, na którą wszyscy zasługujemy.
To jej postać odczarowała seks: "Była napalonym Nostradamusem"
Krytycy z łatwością stawiają krzyżyk na Samancie z uwagi na jej rozwiązły tryb życia. Kochała seks i jeśli miała ochotę się z kimś przespać, po prostu to robiła, odkładając na bok patriarchalne stereotypy. Gdy ktoś próbował ją z nimi konfrontować, słusznie zauważała, że "gdybym była mężczyzną, uścisnąłbyś mi dłoń i postawił whisky". Taka postawa nadal budzi skrajne reakcje, a w latach 90. była czymś niesłychanym. Seks nie był jednak tylko zwierzęcą potrzebą jej bohaterki, on ją autentycznie ciekawił i intrygował. Do tego stopnia, że w jednym z odcinków dumnie określiła się jako "trysexual" - gotowa do spróbowania wszystkiego chociaż raz. I jak doskonale wiemy, nie był to pusty frazes. W trakcie sześciu sezonów "Seksu w wielkim mieście" i dwóch filmów mogliśmy zobaczyć Samanthę w każdej możliwej (i niemożliwej!) łóżkowej pozycji, w związku z kobietą, a nawet w trójkącie z… parą gejów.
W przeciwieństwie do Carrie, która o seksie pisała przecież zawodowo, jej przyjaciółka miała dużo szersze horyzonty i była napalonym Nostradamusem. "W nowym millenium nie będą liczyć się seksualne łatki, a seksualna ekspresja. Nie będzie ważne, czy sypiasz z kobietami, czy z mężczyznami. Będzie chodziło o jednostkę. Wkrótce wszyscy będą panseksualni" - pouczała (słusznie!) Carrie i to już 24 lata temu. Jest też duża szansa, że była pierwszą osobą, która w telewizji użyła terminu "panseksualny", co każe nam się zastanawiać, czy aby na pewno rola seks-felietonistki została w serialu obsadzona odpowiednio…
Na czym polega fenomen Samanthy? "Nie dawała się podwójnym standardom i zawsze szła po swoje"
Ale! Odłóżmy na chwilę na bok ten seks, bo wbrew pozorom, nie w nim tkwi cała esencja Samanthy Jones. "Seks w wielkim mieście" to przede wszystkim serial o przyjaźni i spośród całej czwórki, to właśnie ona raz po raz udowadnia, że zawsze można na nią liczyć. Dosłownie - w jednym z odcinków Carrie prosi koleżanki, żeby pomogły jej wyjąć nowy krążek dopochwowy, który utknął i robi to kto? Samantha. I to pomimo świeżo zrobionych paznokci! Oferuje jej też sporą sumę pieniędzy, gdy ta nie ma za co wykupić swojego mieszkania i grozi jej eksmisja. Była w stanie zrezygnować z długo wyczekiwanej i ciężkiej do umówienia wizyty u fryzjera, bo zaaferowana macierzyństwem Miranda potrzebowała jej bardziej. A gdy dowiaduje się, że Carrie zdradza Aidana z Bigiem, nie ocenia jej, mówiąc krótko "to nie w moim stylu". Czego nie da powiedzieć się o jej przyjaciółkach, które notorycznie osądzają jej zachowanie i seksualne eskapady, barwne opowiastki z sypialni uznają często za obrzydliwe, a lesbijski związek z Marią sprowadzają do żartów i fanaberii. Nie dość, że im wybacza, to jeszcze zabiera te niewdzięcznice na ekskluzywną wycieczkę do Abu Dhabi…
Samantha była też odnoszącą sukcesy bizneswoman z własną agencją PR-ową, która nie dawała się podwójnym standardom i zawsze szła po swoje. Sprzeciwiała się seksizmowi (jak choćby w słynnej rozmowie o pracę z Richardem, który nie chciał jej zatrudnić, bo przespała się z jego architektem) i ageizmowi - nie pozwalała, żeby wiek definiował jej zachowanie, potrzeby seksualne czy nawet to, co ma ochotę nosić. I przede wszystkim była szczęśliwa. W przeciwieństwie do swoich przyjaciółek, nie upatrywała źródła szczęścia w monogamicznym związku i księciu na białym koniu. Gdy czuła, że związek i potrzeby facetów ją przytłaczają, a ona sama schodzi przez to na drugi plan, reagowała i to zdecydowanie. "Kocham cię, ale siebie kocham bardziej" - mogli usłyszeć obaj jej długoterminowi partnerzy, Richard i Jared, co stało w kontraście do Carrie, desperacko uganiającą się za facetami, którzy de facto jej nie chcieli.
Szczęśliwie, scenarzyści nie zrujnowali Samanthy Jones i nie zafundowali jej happy endu w sukni ślubnej i z dziećmi. Pomijając "I tak po prostu", gdy widzieliśmy ją po raz ostatni, uprawiała dziki seks na pustyni podczas Święta Niepodległości i z fajerwerkami w tle. I na taki finał zasługiwała! A my zostawiamy was z jej najbardziej ikoniczną wypowiedzią:
"Nie będę oceniana przez ciebie czy społeczeństwo. Będę nosić cokolwiek chcę i obcią*ać komu zapragnę, dopóki mogę oddychać i klęczeć"