TYLKO U NAS. Gwiazdy o "klątwie okładkowej". Żałują? "Kto jest naprawdę szczęśliwy, nie ma potrzeby ogłaszać tego światu"
04.11.2024 10:43, aktual.: 04.11.2024 12:19
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Tradycją w polskim show-biznesie stały się okładkowe wywiady sławnych par. "Taka miłość się nie zdarza", "Historia prawdziwego uczucia" i "Dlaczego nie mogą bez siebie żyć" - krzyczały nagłówki magazynów, by niedługo później albo po cichu odnotować rozwody, albo zaprosić do lektury "pierwszego wywiadu po rozstaniu". Czy tzw. "klątwa okładkowa" naprawdę istnieje i faktycznie jest przepisem na katastrofę?
W dobie social mediów gwiazdy mają szansę samemu kontrolować narrację wokół swojego życia prywatnego. Niektórzy decydują się na "soft launch" czyli odsłanianie nowych partnerów krok po kroku, dając internautom jedynie skrawki prywatności - kawałek ręki, zasłoniętą twarz czy jedynie zarys sylwetki. To czasami wystarczy, aby po szybkim śledztwie namierzyć, o kogo tak naprawdę chodzi. Inni robią "hard launch" czyli bez ostrzeżenia informują, że w ich życiu pojawiła się miłość.
Kiedyś (choć trend ten jest nadal żywy, to w ostatnich latach nieco osłabł) tę rolę pełniły okładki tzw. luksusowych dwutygodników czyli "Vivy!" i "Gali", które celebryci wybierali najczęściej, aby pochwalić się światu swoim prywatnym szczęściem. Niespodziewanie taką okładkę ma w swoim portfolio również Piotr Adamczyk. Aktor przedstawił tam całej Polsce swoją ówczesną żonę, Kate Rozz. Oba wspomniane wyżej związki, a także wiele, wiele innych, również przeszły do historii i to w bardzo burzliwych okolicznościach, które - wobec tak intymnych wyznań i deklaracji - budziły zdziwienie.
W pewnym momencie zaczęto wręcz mówić o "klątwie", gdyż zauważono pewną zależność. Te pary, które chwaliły się swoim uczuciem na okładkach, prędzej czy później się rozstawały. Krystyna Pytlakowska, legenda polskiego dziennikarstwa i autorka wielu takich wywiadów ze sławnymi parami, twierdzi jednak, że o żadnej klątwie nie może być mowy.
"Mówi się złośliwie, że pary, które pokazują się na okładce "Vivy!", potem się rozchodzą. To nieprawda! Rozstają się ci ludzie, którzy i tak by się rozstali, a inne pary trwają ze sobą wiele lat. Jako przykład mogę podać wywiad z Janem Englertem i Beatą Ścibakówną, który zrobiłam do pierwszego numeru "Vivy!" czyli blisko 30 lat temu. Oni wystąpili w nim jako para, była sesja i piękne zdjęcia. A ich małżeństwo trwa do tej pory, więc zarzucają kłam tej obiegowej teorii, że jakieś fatum wisi nad bohaterami tego typu okładek. Nie ma w niej żadnej prawdy" - zapewnia w rozmowie z nami.
Jeśli jest jakaś para, która również mogłaby zadać kłam tego typu teoriom, to z pewnością należy do nich Natasza Urbańska i Janusz Józefowicz. Sławni małżonkowie mają na koncie kilka okładkowych występów i choć plotki o kryzysie w ich związku powracają jak bumerang, oni ani myślą o rozstaniu. Artystka, która niedawno znowu musiała stawić czoło doniesieniom o rozwodzie po premierze gorącego teledysku do utworu "Shed A Light" przyznaje, że słyszała o "klątwie okładkowej", ale ta najwyraźniej łaskawie ominęła jej związek.
"Widziałam takie nagłówki, ale powiem szczerze, że nie wiem skąd się bierze ta klątwa, bo ja z moim mężem jesteśmy tego zaprzeczeniem. Kiedy decydujesz się pokazać partnera publicznie, to media czują przyzwolenie, aby wejść w jego życie. Mój mąż stroni od mediów i blasków fleszy, ma swoją przystań jaką jest Teatr Buffo. Jeśli się pokazywaliśmy razem, to tylko do promocji spektakli i nigdy promocji nas samych czy jako pary" - tłumaczy Pudelkowi VIP Urbańska.
Prawdą jest na pewno to, że niektóre celebryckie pary rozpadłyby się i tak, z okładką czy bez niej. Czasami dało się to przewidzieć jeszcze zanim numer z okładkowym wywiadem ukazał się w druku, bo ten jak wiemy przyjmie wszystko. Problemy da się bowiem przykryć pięknymi zdjęciami i wzniosłymi zapewnieniami, ale czasami to tylko puste gesty.
"Lata temu pracowałem przy sesji z najgorętszą wówczas parą polskiego show-biznesu. Dosłownie najgorętszą, bo zdjęcia dalekie były od romantycznych kadrów i bardziej przypominały erotyczną fantazję rodem z Las Vegas. Na planie jednak dochodziło między nimi do kłótni, a ilekroć ukochany naszej gwiazdy wychodził na papierosa, ta od razu sprawdzała jego telefon, tłumacząc wszystkim zgromadzonym, że ma podejrzenia, iż jest zdradzana. Niedługo później okazało się, że miała rację i dowiedziała się o tym cała Polska. Innym razem odbieraliśmy paniczne telefony pewnej zakochanej gwiazdy, która rozstała się z facetem na 2 dni przed ukazaniem się ich wspólnej sesji. Numer poszedł do druku, było już za późno, a ona musiała robić dobrą minę do złej gry" - zdradza nam osoba związana z jednym z kolorowych magazynów.
Nic więc dziwnego, że niektórzy na takie okładkowe wojaże ostatecznie się nie decydują, choć na pewno jest to bardziej niż kuszące. Tego typu publikacje, szczególnie w latach 2000-2020, zapewniały nie tylko prestiż, ale i zainteresowanie reklamodawców. Czasami jednak w ostatecznym rozrachunku zyskiem jest… spokój. Ada Fijał, która od 18 lat jest żoną Piotra Walczyszyna, pomimo licznych propozycji, nigdy nie zdecydowała się na okładkę z mężem.
"Myślałam o tym z mężem, kilka razy było naprawdę blisko, ale zawsze coś obiektywnego stawało na przeszkodzie… i może dlatego jesteśmy dalej szczęśliwi. (śmiech) - mówi Pudelkowi Fijał. "A tak poważnie - bardzo rzadko pokazuję rodzinę i intymną "prywatę", tylko przy szczególnych okazjach. Może w tym tkwi sukces i faktycznie jest coś "pechowego" w nadmiernym wciąganiu bliskich do mediów i mediów do bliskich" - zastanawia się w rozmowie z nami aktorka.
Wspólne okładki i wywiady w chwili, gdy w związku dzieje się dobrze, mogą wydawać się dobrym pomysłem, ale w obliczu rozstania potrafią odbić się czkawką. Internauci są bowiem bezlitośni i na komentarze w stylu "A tak zapewniali o wielkiej miłości" nie trzeba długo czekać. Czy to jednak oznacza, że gwiazdy żałują takiego upamiętnienia uczucia, które ostatecznie wygasło? A może okładki "Vivy!" i "Gali" to celebrycki odpowiednik albumu ze zdjęciami - z tą różnicą, że jest publiczny i zostanie z nimi na zawsze. Anna Wendzikowska, która blisko dekadę temu pokazała ówczesnego partnera i ojca swojej córki na okładce "Gali" przekonuje, że nie żałuje takiego kroku, ale możliwe, że teraz podjęłaby nieco inną decyzję.
"Ja to mam takie podejście, że niczego nie żałuję. Bo po co? To zmarnowana energia. Ale uważam, że miłość i szczęście lubią ciszę. I z perspektywy czasu i mając o blisko 10 lat więcej doświadczeń własnych i z obserwacji ludzi i świata uważam, że ten kto jest naprawdę szczęśliwy, to nie ma potrzeby ogłaszać tego światu. Jak ktoś potrzebuje o tym mówić czy pokazywać, to często siebie i innych próbuje przekonać o tym, że jest super, kiedy nie końca jest. Może to jest jakaś prawidłowość?" - pyta w rozmowie z Pudelkiem Wendzikowska. "To, że relacja się kończy po kilku latach to nie znaczy, że była zła czy nieudana. Nie wszystkie związki są na całe życie. Co nie znaczy, że nie były fajne czy wartościowe, kiedy trwały. Bywa że ludzie się tak zmieniają, że zaczyna być im razem bardzo nie po drodze. Większość ludzi się rozjeżdża. I albo się męczą albo się rozstają. Co nie znaczy przecież, że się nie kochali i nie przeżyli razem pięknych chwil" - dodaje.
Wypada mieć nadzieję, że pomimo przeciwności losu i domniemanej klątwy, okładkowe wywiady zakochanych gwiazd nie odejdą do lamusa. Może receptą na ożywienie tego trendu byłyby okładki rozwodowe? Skoro dostaliśmy pierwszy rozdział historii tej miłości, to dlaczego by nie opowiedzieć o zakończeniu? To poniekąd dzieje się na Instagramie, ale bez odpowiedniego anturażu w postaci wspólnej sesji zdjęciowej i intymnej rozmowy z doświadczoną dziennikarką, to już nie jest to samo. Tego pewnie nie doczekamy, ale w obliczu nieprzyjemnych wiadomości i ponurych plotek, o miłości gwiazd nie chcemy przestawać czytać, więc zakochani celebryci i celebrytki: